„ Po rozgrzewce i śniadaniu pomaszerowaliśmy żwawo na plażę.
Tam Mistrzowie uczyli nas sztuki kuglarstwa z kijami i pojkami. Odbyły się również zapasy sumo – śmiechu było
co niemiara, oraz gra „Prawo dżungli”. Po
obiedzie Wilki Północy miały zajęcia z pisma runicznego – to bardzo ciekawy
język. Potem był paintball i było super. Po kolacji graliśmy na plaży w
jaggera. I odbyło się POLOWANIE NA ODYŃCA. Dwie pieczątki!”
ZDJĘCIA NA: https://photos.app.goo.gl/yA22Bm56hrd3MW9E7
"Pamiętniki Wilkołaka
22 VII
Nowe terytorium, niby znane, jednak inne. Cosik się jadalnia
rozrosła, i dach nad przejściem spadzisty, nie będzie można łazić, trochę
szkoda. Byliśmy na zwiadzie, tera trza by piach wytrzepać z futra. Nie wiedzieć
czemu, pewnie ci z góry wiedzą o co chodzi, ale nazwali nas Smoki Mistrza.
Założę się, że będą nam wołać per smoczki. A ja wilk jestem, do smoka mi
daleko, to kuzynka Pat chciał zostać gadziną. Albo gaździną. Whatever.
23 VII
Jako tak przed siódmą jeden kwadrans na korytarzu rozległa
się radosna pieśń o mgle, co to opadła, i o mieście, co to się budzi do życia. Bo nowy dzień wstaje, bo nowy dzień wstaje,
no-owy dzień!
Z rana dali mi chustę, w końcu czuję się kompletnym bytem.
Że jestem w stanie pokoju ze wszechświatem, ludźmi i whole the stuff. Potem jeszcze siedziałam i plotłam trzy po trzy
warkoczyki w lesie, żeby smocze jaja chronić. Przypominają mi się jaja pegaza,
ale to inna historia…
Po południu żeśmy se przegadały wspólną historię, że niby
Kira była panią na zamku, a ja tylko zwykłą wiejską dziewką, coby za kolorowo
nie było. Więc jakoś to ją tam kojarzyłam, ale kiedy mnie przeklęła jaka
cholera, tom do lasu nawiała od ojca, matuli i pięciorga braci z siódemką
sióstr. Natomiast ona żyła se spokojnie na swym wielkim i potężnym zamku, póki
go jakie złe ludy nie spaliły.
W międzyczasie, co byśmy się za bardzo nie rozleniwili,
kazali nam ścigać rzędy, czy jako tak. W każdym razie lataliśmy po boisku w tę
i nazad, z piłką, z kubeczkiem, ze szmatą w gaciach i różne takie.
A na zakończenie jeszcześmy pokrzyczeli i pośpiewali w
lesie, a potem Mistrz nam pogadankę zrobił o erpegach, iśmy się umówili na
drużyny, że pogramy kiedy na dniach.
Łołołoł. Nasz Smok zieje ogniem!! Jesteśmy najlepsi, a tamci
nie-e, a tamci nie-e! Ej, ale na serio. Jeszcze bardziej utwierdza mnie to w
przekonaniu, iż decyzja co do nazwania grupy na cześć pleców Mistrza była
słuszna.
Ich Mistrz może sobie wyć ile wlezie, nie powiem, jest w tym
niezła, a jestem wilkiem, fakt, tylko częściowo, ale jednak, więc się na tym
znam. Ale nasz jest chyba z Thargarienów (gdzieś w tym słowie powinien być
apostrof); zieje ogniem, ma własnego smoka, no i ten, no, jest …….fajny.
24 VII
Po jedzonku na plażę ‘śmy polecieli, i zgłębiali tajniki
machania kijem. No, co poniektórzy woleli machać pończochami, ja tam nie
wnikam, o gustach się nie dyskutuje. Tera mam prawy łokieć czarnofioletowy, a
że to prawy, to nawet nie mogę mówić, ze to od łuku.
Obiadek nawet znośny był, aczkolwiek niezidentyfikowany
kotlet, wyglądający jak jajeczny tudzież rybny, smakował podejrzanie. Żeby nie
było – zjadłam. Ale nadal nie kumam, what
the what was that.
Potem na paintball, żeśmy się postrzelali, trzy razy zdobyli
flagę, dwa razy dokonał tego Franek, zdolny mały smoczy dzieciak.
Przed kolacją zorganizowaliśmy sobie konkurs „Doprowadź
Smoka do granic możliwości”. Ledwo co z siebie nie wyszedł przy pogadance
LARPowej, ale trza przyznać, niektóre pytania były idiotyczne. („A co jeśli
ktoś specjalnie się pochyli żeby oberwać strzałą w oko..?”).
Na wieczór strzelaliśmy z łuku, a potem jeszcze Odyńce. (Z
rozmowy telefonicznej koleżanki: „Mamo,
ja muszę lecieć, mamy polowanie na Odyńca!”—„Dobrze, upoluj jakiegoś!”)
Jakoś tako nie chciało mi się chodzić, więc dotrzymywałam
towarzystwa Mistrzowi Kubie i malowałam karteczki. W tym dzieło życia, ‘Wiatrak
na kurzej stopce’, inspirowany tym, co widziałam w Muzeum Wsi Kieleckiej. Ach
te kształcące wycieczki krajoznawcze...!” C. d. n.
Filii Draconis/ Ania Grymuła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz